piątek, 29 listopada 2013

156.

tempo robienia mi zostało.
duże.
jeden wieczór, i jestę kotę. 
miau.


(włóczka Furiosa, zakupiona w sklepie i-cord.pl. uszka zrobione na drutach, we wnętrze wfilcowana ciemniejsza czesanka).

poniedziałek, 25 listopada 2013

155.

żeby nie było, że zeszłam, czy co.
nie.
po prostu - to jest blog o robieniu na drutach, ewentualnie czasem o gotowaniu, a ja niespecjalnie mam co pokazać. owszem, powstały dwie czapki, powstał nawet sweter, i jakaś bluzka.
ale nic nie obfotkowane, a światło teraz takie, że nawet nie ma o czym marzyć.

a ja się nadal oddaję głównie podróżowaniu.
od poprzedniego wpisu udało mi się być po raz kolejny w Anglii, po raz pierwszy na Sycylii i w Turcji. a za dwa tygodnie Anglia po raz trzeci.

poza tym czasowo nie wyrabiam, właściwie do końca roku każdy dzień mam zaplanowany od rana do nocy. jest to o tyle przyjemne, co męczące, ale wszystko służy czemuś, prawda? i większość z tych planów to przyjemności, spotkania, odwiedziny, i te dwa tygodnie na przełomie 2013/14, na które czekam jak dziecko na Świętego Mikołaja.

powolutku idzie do przodu. i jest już prawie tak, jak powinno być.
gdyby nie te tysiąc mil...


środa, 14 sierpnia 2013

154.

żeby nie było, że zeszłam.
nie.
bywam.
to tu, to tam.

poniedziałek, 8 lipca 2013

153.

czasubrak kompletny.
od ubiegłej środy jestem na urlopie. 
przyjechała koleżanka, z którą ostatnio widziałam się ponad 8 lat temu. 
któregoś dnia, niedawno, po prostu do niej zadzwoniłam, po latach wysyłania sobie kurtuazyjnych smsów świątecznych. to był naprawdę bardzo dobry pomysł.

przy okazji miałam możliwość spojrzeć na własne miasto jak turystka...Kazimierz. kiedy to ja ostatnio włóczyłam się po Kazimierzu, zatrzymywałam w knajpkach na lampkę wina, zapiekankę na placu Nowym, kupowałam ceramiczne kolczyki, robiłam zdjęcia kamienicom...nie pamiętam.
w sobotę finałowy koncert Festiwalu Kultury Żydowskiej. 10 lat. 10 lat temu byłam na nim pierwszy raz...


jutro lecę do Londynu, mam całe cztery dni, w planie tak wiele - zobaczymy, co z tego uda się wyciągnąć.
w październiku zobaczę Palermo. a w listopadzie Ispartę. 


dzieje się (a także DZIEJE, i kiedyś się może skończy, i nastąpią te wieki temu obiecane zdjęcia).
zmęczenie pozytywne.

a o ciemniejszych stronach życia pisać nie będę, może jeśli o nich nie napiszę, to znikną?

zostawiam Was ze zdjęciami miasta, o którym od paru dni mówię "moje". po ledwie dziewięciu latach mieszkania tu...





piątek, 21 czerwca 2013

152. changes, changes...

et voila!


nie dość, że blondi, to jeszcze krótkowłosa;)
a świeży udzierg też jest, tylko jakiegoś fotografa dorwać muszę, bo na manekinie się średnio prezentuje. na mnie znacznie lepiej...nie ma jak skromność, prawda.



czwartek, 6 czerwca 2013

151. wyjątkowo - osobiście.


i tak się już formalnie zamknęło 10 lat mojego życia.
ze współwłaścicielki stałam się jedyną właścicielką.
chyba nie muszę dodawać niczego więcej.

może poza tym:


(teraz tylko do przodu. nie oglądając się za siebie.)

środa, 5 czerwca 2013

150. no już, już.

proszę bardzo (chociaż nie na ludziu, proszę o wybaczenie, jak będziecie bardzo chcieć ludzia, to też mam, ale bez rękodzieła;)):





a na deser
lemon curd

 
i wczorajsza tarta z konfiturą z płatków róż, rabarbarem i bezą. idealny kontrast kwaśnego rabarbara, słodkiej bezy, gorzkawych konfitur i neutralnego ciasta. nie będę sztucznie skromna - to jest obłędnie smaczne!

 

niedziela, 2 czerwca 2013

149.

wczoraj wyprawa pod Kielce, niemal w ostatniej chwili zdecydowałam się jednak pojechać. wyjechałam o 16, wróciłam o 7 rano następnego dnia. spotkanie z D. i S., a przy okazji poznałam masę fajnych, ciekawych osób, bo dziewczyny były na zjeździe członków polskiej Mensy. no i się nakręciłam, pewnie spróbuję się zmierzyć z oficjalnymi testami, jak pojawi się okazja na zrobienie ich w Krakowie.
(kiedyś robiłam tego masę dla własnej przyjemności, chyba gdzieś nawet mam książkę...).
całą noc graliśmy w różne gry, gadaliśmy, ze śmiechu spłakałam sobie tusz z rzęs, a dziś mam taką chrypkę, że ledwo gadam.

wiem, obiecałam zdjęcia. ale przy tej aurze, która obecnie panuje, fatalnie wychodzi cokolwiek. poza tym, dopiero we wtorek będzie pod ręką jakiś potencjalny fotograf, więc postaram się wykorzystać sytuację;)

żeby nie było tak całkiem bezobrazkowo: w takich okolicznościach przyrody dane mi było wracać. mniej więcej 5 rano, niedziela:


uwielbiam mgłę, uwielbiam prowadzić samochód, ale prawie 140 km w tych warunkach, po 22 godzinach bez snu, to było już lekkie przegięcie. ostatnie 30 km jak automat, z głośną muzyką i gadaniem do siebie. przyjechałam i padłam na 8 godzin.

a na deser The National. od tego głosu mam miękkie kolana. i wszystko w środku też.

(skończyłam właśnie oglądać
nie wiem, który raz. jeden z filmów, do których mogę wracać bez końca. gdyby ktoś miał ochotę na piękny, smutny, ciepły obraz, to.
a przy okazji ten pan jest w mojej ścisłej top ten, jeśli chodzi o ideał męskiej urody - tym przyjemniej się ogląda.
poza tym - każdy film, w których chociażby przez trzy minuty pojawia się Meryl Streep, musi być dobry. nooo...poza "Mamma Mia", ale wszak reguła bez wyjątku nie byłaby regułą;)).


środa, 29 maja 2013

148.

a kuku.

produkuję właśnie lemon curd do tarty na jutro.
chwilkę temu wróciłam z Berlina. 1200 km z dobrym towarzystwem i świetną muzyką. kocham.

wydłubałam nowy sweter, bluzkę i szal. nie mam kiedy zrobić zdjęć, ale obiecuję, że będą.
przeczytałam kilka dobrych książek. nie napisałam ani pół zdania pracy (kopnij mnie ktoś).

zostawiam Was z Melą. uwielbiam. jest tak bardzo moja.


czwartek, 9 maja 2013

147.

tytuł posta jak maksymalna ilość punktów, które można zdobyć w jednej partii snookera.
w niedzielę zakończyły się mistrzostwa w Sheffield. wygrał - znoooowu - Ronnie o'Sullivan.
jestem.
żyję.
wracam.
                                                                                                    
                                                                                                  dziękuję.

sobota, 16 lutego 2013

146.

nie piszę wcale. i pewnie jeszcze pisać nie będę.
trochę mi życie nie weszło w zakręty i się wywaliło.
trochę bardzo nawet.
i nie wiem, co dalej.

więc proszę o dobre myśli, o kilka słów do Góry w intencji.

a ja póki co idę sobie potrwać w zawieszeniu.

sobota, 2 lutego 2013

145.

tak to bywa (pies się topi, łańcuch pływa...), że się najpierw ogłosi mini-konkurs, a potem nie poda rozwiązania.
ale styczeń minął był, nadszedł luty, może będzie trochę spokojniejszy, nie tak wariacki w pracy, w domu, na uczelni...
z tym konkursem sprawa prosta nie jest.
większość bowiem byli bardzo blisko, ale nikt nie podał odpowiedzi, o jaką mi chodziło, czyli znów MORSKI;))))

postanowiłam jednak, z powodu tej bliskości Waszych skojarzeń kolorystycznych kogoś nagrodzić, ale żeby w tej sytuacji było sprawiedliwie, to będzie losowanie:)

odpowiedzi kolorystycznych udzieliło 9 osób, zatem maszynę losującą puszczamy w ruch...

...
i...TADAM!!!

hand-made niespodzianka powędruje do ANUST!!
proszę, skontaktuj się ze mną mailowo, to ustalimy rodzaj i kolorystykę niespodzianki:))


piątek, 11 stycznia 2013

144.

ogłoszenie nieaktualne, chętna osoba napisała maila i transakcja w toku:)
dziękuję!

szybkie ogłoszenie parafialne:
Małgosia (Magii66) ma do sprzedania śliczną włóczkę Jaipur, 3 motki, w cenie 120 zł za całość. kolor H31, nr partii 0311.
o taką piękną:
chętną osobę proszę o zostawienie maila w komentarzu.

środa, 9 stycznia 2013

143.

no to siup.
takie małe zbiorcze.
w 2012 roku skończyłam 23 dzianiny. (piszę "skończyłam", a nie "zrobiłam", bo kilka z nich zaczęłam w 2011, dwie pod koniec grudnia, ale jedną np. latem...).
całkiem niezły wynik, bo w czasie wolnym nie zajmowałam się wyłącznie robieniem na drutach.
przeczytałam też kilkadziesiąt książek, zrobiłam sporo zdjęć, obejrzałam wiele filmów, byłam na kilku koncertach...
ale wracając do robótek.
spośród tej puli najwięcej jest HITÓW (uff, całe szczęście!!). dwa zdjęcia poniżej prezentują rzeczy, które nosiłam najczęściej po zrobieniu, które użytkuję z chęcią, a niektórym z nich planuję powtórkę, np. z innej włóczki czy w innym kolorze.

 

największą popularnością cieszy się Atelier (pierwsze zdjęcie, górny lewy róg), wykonany z farbowanego w odcienie szarości merino/silk z Zagrody, oraz Redy (dolne zdjęcie, prawa strona), zrobiony z mieszanki babyalpaki silk i kid silku Dropsa.
reszta - noszona regularnie, lubiana.

druga kategoria, to prace, które wykonałam z dużą przyjemnością, ale albo w założeniu były dla kogoś innego, albo też po zrobieniu uznałam, że zostaną sprezentowane. no. przepiękny szal Angarika wg wzoru Hady (dziękuję za możliwość testowania!) zobaczyła moja mama, i przepadło:). a sowy zamówiła koleżanka, wstyd się przyznać, rok temu. włóczka zamówiona wtedy, przeleżała w szafie. ale w końcu się udało!





kolejna kategoria to rzeczy, które zrobiłam, podobają mi się, ale z różnych przyczyn nie są często noszone. shift of focus na przykład idealnie pasuje do eleganckich, ołówkowych sukienek, a tych nie mam okazji nosić zbyt często. do dwóch pozostałych sweterków niestety zbyt przytyłam. liczę jednak, że wkrótce do nich dociągnę i znów będę nosić!




i ostatnia kategoria: rzeczy, których z tego czy innego powodu jeszcze na sobie nie miałam. na dwie zielone bluzeczki skończył się sezon, zanim je skończyłam. fioletowa przeleżała rok (zaginął motek, w domu!! do tej pory się nie odnalazł, ale ...) ostatnio wpadło mi do głowy inne wykończenie, i w grudniu projekt udało się zamknąć. brązowo-srebrny Henslowe zrobiłam za mały. też musi czekać, aż osiągnę moje normalne gabaryty. a zielonej Maurze postanowiłam zmienić guziki. tylko nie wiem, kiedy to zrobię...


jeszcze w 2012 roku zaczęłam (i niemal skończyłam) Lightweight Pullover, z takiej samej mieszanki, jak Redy, tylko w kolorze srebrnym, ale zabrakło mi włóczki na kilka cm. rękawa. w sklepie obok nie ma, a w sklepach internetowych czekam na dostawy, żeby nie zamawiać jednego motka i nie przepłacać za wysyłkę.
dlatego wygrzebałam z zasobów kupioną bodaj dwa lata temu przepiękną, obłędną kolorystycznie włóczkę - dk city tweed Knit PIcksa. przepiękny morski kolor. ale ni cholery do niczego nie mogłam tej włóczki dopasować. w końcu padło na Maiję, i już jestem daleko pod pachami.
ale wczoraj...wczoraj przyszła z Turcji alpaka. więc przecież nie mogłam przejść obojętnie, i żeby nie było nudno, zaczęłam sobie kardiganik w kolorze...no właśnie.
kto zgadnie, w jakim kolorze?

dla osoby, która pierwsza odgadnie w komentarzach, w jakim kolorze jest moja najnowsza robótka, przygotuję jakąś hand-made niespodziankę!




czwartek, 3 stycznia 2013

142.

uh.
miało być robótkowe podsumowanie 2012 - nie było.
miały być noworoczne życzenia - też nie było.
miały być zdjęcia świeżo rozgrzebanych dzianin - nic z tego.
za to
było
CHORÓBSKO!
dopadło mnie w czwartek po Świętach. nawet nie wiecie, jak byłam WŚCIEKŁA! choróbsko to jedno, ale ono zniweczyło moje plany:(
plany, które w innym momencie są nie-do-zrealizowania:( 
zostałam na Mazowszu po Świętach, żeby spotkać się ze znajomymi - z Dorotą, która na dwa tygodnie przyleciała z Paryża, z Dorotą, która mieszka w Warszawie, ale nigdy się nie składa spotkać ot tak przypadkiem, kiedy na chwilę jestem w stolicy...
i NIC.
DUPA tak zwana.
to znaczy gorączka pod 39, kaszel gruźliczy iście, katar jakby ktoś kranik z wodą odkręcił.
czwartek, piątek, sobota - w sobotę postanowiliśmy wracać, zgodnie z założeniami - przetrwałam jakoś i poszłam spać. niedziela - trochę lepiej, powiedzmy, że niemal bez gorączki.
w poniedziałek poszłam do lekarza, nakazała tydzień w domu siedzieć, oraz pobrać antybiotyk.
Sylwestra jakoś przetrwałam...przyszli znajomi, koleżanka z anginą.
niby jest lepiej, ale czuję się jak przekręcona przez maszynkę. kaszel mam dalej upierdliwy, przepona boli od kasłania. katar trochę się "przetarł", znaczy prawie go już nie ma. czuję smaki i zapachy.
ale najchętniej bym leżała. co jakiś wysiłek - to świeży atak kaszlu i pocenie jak mysz. więc się nie wysiłkuję specjalnie.
nawet na drutach mi się niespecjalnie chce robić.
jak się już ogarnę, to uzupełnię zaległości.