postanowiłam dziś zmienić temat i napisać trochę o kosmetykach.
dość "modny" to temat ostatnio na blogach dziewiarskich, zatem i ja podzielę się moimi doświadczeniami.
otóż jestem typem, który bez makijażu i bez umycia/ułożenia włosów nie wyjdzie do ludzi. ba, o ile bez makijażu W OSTATECZNOŚCI pójdę do sklepu pod blokiem, to nie zrobię tego, jeśli nie umyłam rano włosów.
taka schiza i już. nie cierpię kobiet z wiszącymi, przetłuszczonymi soplami!
ja swoje włosy myję codziennie, a jeśli na przykład myłam rano przed wyjściem do pracy, a wieczorem idę na jakieś spotkanie czy imprezę, to zdarza mi się myć i układać ponownie.
no dobrze, przejdźmy do konkretów.
zacznę od początku, wg kolejności czynności wykonywanych rano:) tak mi będzie najprościej.
do kąpieli używam od paru lat na zmianę
płynów pod prysznic The Body Shop lub
Oriflame z serii "Discover". mam skórę suchą, i nie toleruję salicylanów, więc tak naprawdę powinnam używać kosmetyków bez parabenów, ale ich oferta ilościowa jest niewielka, a cenowo mnie przerasta, biorąc pod uwagę, ile tego zużywam. dlatego, póki nie reaguję wysypkami czy złażeniem skóry, używam tego, co jest ogólnodostępne. próbowałam kiedyś a-Dermy czy innych kosmetyków dla skóry atopowej, z problemami, ale nie było zauważalnej/odczuwalnej różnicy (oprócz ilości wydawanych pieniędzy...), więc dałam spokój.
po kąpieli używam balsamów - np.
Neutrogeny albo
masła do ciała Moea z wyciągiem z owoców Noni. w następnej kolejności włosy: począwszy od farbowania (wcześniej
brązowy Casting L'Oreala, a teraz również
L'Oreal, tylko Preference w kolorze śliwki), poprzez szampon (najczęściej
Dove do włosów farbowanych, wymiennie z
Dercosem Vichy dla skóry z łupieżem i
Klorane pokrzywowym do włosów przetłuszczających się), aż po odżywki (stosuję tylko "powierzchniowe", w sprayu -
z jedwabiem Biosilku: Silk Filler - jest genialna, jedyna odżywka, po której moje włosy się nie elektryzują! w ogóle, nic a nic. czasem, dla porządnego nawilżenia, doprawiam
Bonacure Schwarzkopfa, ale ona jest dość ciężka i włosy szybko mi się tłuszczą).
nie używam prostownicy, za to suszę suszarką, dlatego czasem potrzebuję tego dodatkowego nawilżenia.
teraz przechodzimy do twarzy. najpierw oczyszczanie. przez wiele lat do mycia stosowałam wyłącznie chusteczki Neutrogeny, aż któregoś pięknego dnia odkryłam, że mogę jednak myć twarz wodą, ale z dodatkiem odpowiedniego kosmetyku. najpierw było to
mydło Clinique z serii 3 kroków (nadal używam toniku, stosowałam również krem). Cały komplet - bardzo dobry. mydło porządnie oczyszczało, chociaż lekko wysuszało moją skórę. tonik mocno peelinguje i ściąga, a krem potem przyjemnie łagodził i nawilżał. to - wieczorem, a rano nie myję twarzy mydłem, tylko przecieram tonikiem, potem nakładam krem (od kilku lat głównie
Vichy Aqualia Thermal, zmieniany zimą na
Neutrogenę z aktywną soją). na noc, po skończeniu emulsji z 3 kroków Clinique zaczęłam używać
Oriflame - Aqua-Rhythm. szczerze mówiąc, wzięłam go, bo akurat był w promocji, a moja mama jest konsultantką na rodzinne potrzeby:) nie wierzyłam w jego jakość, a okazał się naprawdę świetny. po nałożeniu robi się warstewka - na początku nie mogłam się przyzwyczaić, że nie wolno trzeć skóry, zanim krem się nie wchłonie, bo strasznie się "kluskuje", ale jak już się nauczyłam, że trzeba odczekać, aż krem porządnie wejdzie w skórę, to naprawdę byłam (i nadal jestem) zachwycona efektem. dość powiedzieć, że moja twarz przetrwała bez uszczerbku tegoroczne mrozy - a zawsze miałam zimą łuszczącą się, przesuszoną skórę.
podkład - nie ma lepszego ponad
Double Wear Estee Lauder, chociaż ostatnio zdradziłam go dla
Revlona ColorStay dla cery tłustej i mieszanej - na co dzień bardzo dobry, lubię podkłady dość mocno kryjące i ujednolicające skórę. niestety nie ma takiej trwałości, jak DW, ale na 8 godzin pracy z przyległościami wystarcza. no i kosztuje 1/3...aczkolwiek DW jest niezwykle wydajny, jedna buteleczka 30 ml wystarcza mi na ok. pół roku, przy niemal codziennym użytkowaniu! zatem zawsze mam jego buteleczkę w zanadrzu.
puder to również od lat ten sam
pyłkowy Oriflame. jest transparentny, z delikatnymi, niezauważalnymi niemal, za to rozświetlającymi złotymi opiłkami. dalej -
róż w kamieniu Bourjois. z tuszem do rzęs sprawa jest trudna - lubię spektatularny efekt, ale mam oczy mocno podatne na uczulenia, więc kiedy Max Factor przestał produkować mój ulubiony, kilka ładnych lat temu, szukam ideału. jeśli chodzi o trwałość i odporność to góruje
Lash Power Mascara Clinique, niestety nie daje efektu "miotły", czyli długaśnych, mocno rozdzielonych rzęsisk. jednak ze względu na trwałość i przede wszystkim na to, że mnie nie uczulił, używałam go przez ostatnie 3 lata. teraz postanowiłam coś zmienić, i od piątku testuję nowy, także
Clinique, High Lengths - z przedziwną, patyczkowatą szczoteczką. okazuje się, że wcale nie tak trudno jej używać, a rzęsy są rzeczywiście długie i porządnie porozdzielane. jednak nie trzyma się tak idealnie, jak poprzedni...coś za coś. próbowałam i Hypnose Lancome, i Diorshow, i coś Chanel - ideału chyba nie znajdę:(
ze dwa tygodnie temu zaczęłam też testować kreskę. pierwsze próby robiłam zwykłą wysuwaną kredką Oriflame - ale była miękka i łatwo się rozciapywała. kupiłam więc
eyeliner w płynie firmy Collistar, ze sztywnym "rysikiem". idzie to całkiem całkiem:)
co do cieni, to tylko
MAC. mam kilka odcieni, jestem raczej zachowawcza. brązy, naturalne beże. jeden ciemny fiolet, kilka zieleni, odcienie khaki czy starego złota.
i to chyba tyle...więcej grzechów nie pamiętam:)
(he he, ciekawe, kto dotrwał do końca!)