piątek, 21 czerwca 2013

152. changes, changes...

et voila!


nie dość, że blondi, to jeszcze krótkowłosa;)
a świeży udzierg też jest, tylko jakiegoś fotografa dorwać muszę, bo na manekinie się średnio prezentuje. na mnie znacznie lepiej...nie ma jak skromność, prawda.



czwartek, 6 czerwca 2013

151. wyjątkowo - osobiście.


i tak się już formalnie zamknęło 10 lat mojego życia.
ze współwłaścicielki stałam się jedyną właścicielką.
chyba nie muszę dodawać niczego więcej.

może poza tym:


(teraz tylko do przodu. nie oglądając się za siebie.)

środa, 5 czerwca 2013

150. no już, już.

proszę bardzo (chociaż nie na ludziu, proszę o wybaczenie, jak będziecie bardzo chcieć ludzia, to też mam, ale bez rękodzieła;)):





a na deser
lemon curd

 
i wczorajsza tarta z konfiturą z płatków róż, rabarbarem i bezą. idealny kontrast kwaśnego rabarbara, słodkiej bezy, gorzkawych konfitur i neutralnego ciasta. nie będę sztucznie skromna - to jest obłędnie smaczne!

 

niedziela, 2 czerwca 2013

149.

wczoraj wyprawa pod Kielce, niemal w ostatniej chwili zdecydowałam się jednak pojechać. wyjechałam o 16, wróciłam o 7 rano następnego dnia. spotkanie z D. i S., a przy okazji poznałam masę fajnych, ciekawych osób, bo dziewczyny były na zjeździe członków polskiej Mensy. no i się nakręciłam, pewnie spróbuję się zmierzyć z oficjalnymi testami, jak pojawi się okazja na zrobienie ich w Krakowie.
(kiedyś robiłam tego masę dla własnej przyjemności, chyba gdzieś nawet mam książkę...).
całą noc graliśmy w różne gry, gadaliśmy, ze śmiechu spłakałam sobie tusz z rzęs, a dziś mam taką chrypkę, że ledwo gadam.

wiem, obiecałam zdjęcia. ale przy tej aurze, która obecnie panuje, fatalnie wychodzi cokolwiek. poza tym, dopiero we wtorek będzie pod ręką jakiś potencjalny fotograf, więc postaram się wykorzystać sytuację;)

żeby nie było tak całkiem bezobrazkowo: w takich okolicznościach przyrody dane mi było wracać. mniej więcej 5 rano, niedziela:


uwielbiam mgłę, uwielbiam prowadzić samochód, ale prawie 140 km w tych warunkach, po 22 godzinach bez snu, to było już lekkie przegięcie. ostatnie 30 km jak automat, z głośną muzyką i gadaniem do siebie. przyjechałam i padłam na 8 godzin.

a na deser The National. od tego głosu mam miękkie kolana. i wszystko w środku też.

(skończyłam właśnie oglądać
nie wiem, który raz. jeden z filmów, do których mogę wracać bez końca. gdyby ktoś miał ochotę na piękny, smutny, ciepły obraz, to.
a przy okazji ten pan jest w mojej ścisłej top ten, jeśli chodzi o ideał męskiej urody - tym przyjemniej się ogląda.
poza tym - każdy film, w których chociażby przez trzy minuty pojawia się Meryl Streep, musi być dobry. nooo...poza "Mamma Mia", ale wszak reguła bez wyjątku nie byłaby regułą;)).