niedziela, 31 października 2010

73.

dziś będzie jesiennie.
ależ piękne słońce jest w Krakowie od kilku dni! i ja tylko wyglądałam przez moje pracowe okno (z widokiem na ozłocone gałęzie klonu, przez które przedzierały się promienie), marząc, że w końcu pojadę i porobię zdjęcia tej złotości, rudości...
w końcu dziś się udało, choć na chwilę. mam nadzieję, że jutro będzie dalsza część.

wieczorem - spacer po Kazimierzu i pierwsze przekroczenie Kładki Bernatki:

więcej zdjeć - jak zwykle TU.

(jutro pokażę Wam Wincentego Kadłubka!).

wtorek, 26 października 2010

72.

zewłoczki dwa.
czyli Featherweight bez jednego rękawa:

i lettuce raglan w połowie kadłubka:

oba z lace merino, jedno to urugwajskie 1-ply od Laury, drugie - 2-ply lace od Marty.

oczywiście w sam raz na tę piękną zaokienną aurę, taaaaaak...(dziś kilka razy spadł w Krakowie drobny grad).
uciekam dłubać, bo mam wenę dziergalniczą!

niedziela, 24 października 2010

71.

w końcu!
leżał taki flaczek niemal ukończony od dawna, zostało pół kaptura, ale nie mogłam się zabrać, bo na myśl o konieczności schowania takiej koszmarnej ilości nitek...
jednak w końcu wzięłam się w garść. i oto jest, Pan Pasiak:

na pewno będzie często używany, bo brakowało mi takiego dłuższego, cieplejszego kardigana.
na drutach mam kilka (!!) robótek, ponad połowa korpusa płachty, czyli Laury, Featherweight bez jednego rękawka, zaczęty dziś Lettuce Raglan z jesiennej Knitscene - musiałam go zacząć, bo wczoraj przyszło od Laury merino...w boskim, intensywnym, zielonym kolorze.
jest też mnóstwo kolorowych mitenek, bo po mitenki ustawiła się kolejka, więc robię taśmowo niemal...póki co same podstawy, później będę myśleć nad zdobieniem.
na razie - jedna, testowa, ale wciąż nie skończona:

środa, 6 października 2010

70.

jesień...motywacja mi spadła. i chęć mi spadła. i tylko bym spała i spała.
ale, oczywiście, nie śpię. zwlekam się rano, idę do pracy, a wieczorami coś tam dziubię ciągle. pasiastej Georgie rośnie drugi rękawek, a w kolejce został lewy przód. a ponieważ z e-dziewiarki dotarła w międzyczasie paczuszka z tweedem, to wrzuciłam na drutki Laurę zwaną roboczo płachtą.

ponieważ jednak są to rzeczy duże i długorobialne, to oczywiście jest i przerywnik - zaczęty wczoraj featherweight cardigan ze ślicznego purpurowo-śliwkowego merino od Marty z Zagrody.

studiów mi nie otworzyli. wydziałowa komisja rekrutacyjna podobno wyrzuciła moich kolegów, którzy usiłowali złożyć podanie o przywrócenie rekrutacji. i to wyrzuciła z brzydkimi słowami, że aż chcieli skargę pisać...
no cóż, wspaniały Uniwersytet Jagielloński chyba nie jest taki wspaniały dla swoich studentów (i pracowników również - nasi wykładowcy także napisali pismo o otwarcie kierunku - pozostało bez odzewu).

w niedzielę była tu piękna pogoda, więc wybraliśmy się na spacer na Cmentarz Rakowicki. czytanie napisów na dziewiętnastowiecznych nagrobkach jest niezwykle ciekawe, czasem pouczające, czasem zabawne, czasem - mrożące krew w żyłach.
będzie relacja fotograficzna, w kolejnym poście.

tymczasem wracam do pracy, nie ma lekko!